Grzyby
: 09 wrz 2017, 13:47
Seba z Krzyśkiem lukali Neptuna a ja na pobliskiej Słowacji urządziłem polowanie na moją drugą miłość po astronomii (no i Żonie) czyli borowikom usiatkowanym, popularnie zwanymi prawdziwkami.
Moje spotkanie z Dodą bezlitośnie przerwał budzik.
O 4:30 wstawanie to najmniej odpowiednie zajęcie na tą porę dnia. Dopiero, gdy przypomniałem sobie, po cholerę tak wcześnie zrywam się w sobotę, wsiadłem w samochód. Księżyc pięknie świecił, Wenus błyszczała na porannym niebie, niczym Żona przed ślubem... Po przejechanych kilku kilometrach chyba obudziłem się na dobre. Wziąłem po drodze Janka i naprzód, na Korbielów!
Gdy dojechaliśmy na miejsce, świtało. W magicznym królestwie prastarych dębów można było wręcz słyszeć, jak rosną grzyby. Byliśmy pierwsi, uprzedzając wygłodniałe hordy żywieckich grzybomaniaków. Byłem trochę niespokojny o rezultat wyprawy, lecz gdy usłyszałem krzyk Janka: "Są, ja p... choć zobacz!" wiedziałem, że będzie dobrze. Cięliśmy, rwali, wykręcali, szał, grzybowy amok. Dominowały borowiki, trafiliśmy też kilka rydzów, pysznych i niezwykłych borowików ceglastoporych, zwanych gniewusami, które po przekrojeniu momentalnie sinieją, kolczaków obłączastych i maślaków pieprzowych. Po trzech godzinach, każdy z nas miał wypełniony kosz, który z dumą prezentowaliśmy na parkingu zadziwionym ilością, amatorom leśnego runa.
Darz bór!
Moje spotkanie z Dodą bezlitośnie przerwał budzik.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, świtało. W magicznym królestwie prastarych dębów można było wręcz słyszeć, jak rosną grzyby. Byliśmy pierwsi, uprzedzając wygłodniałe hordy żywieckich grzybomaniaków. Byłem trochę niespokojny o rezultat wyprawy, lecz gdy usłyszałem krzyk Janka: "Są, ja p... choć zobacz!" wiedziałem, że będzie dobrze. Cięliśmy, rwali, wykręcali, szał, grzybowy amok. Dominowały borowiki, trafiliśmy też kilka rydzów, pysznych i niezwykłych borowików ceglastoporych, zwanych gniewusami, które po przekrojeniu momentalnie sinieją, kolczaków obłączastych i maślaków pieprzowych. Po trzech godzinach, każdy z nas miał wypełniony kosz, który z dumą prezentowaliśmy na parkingu zadziwionym ilością, amatorom leśnego runa.
Darz bór!